W najwcześniejszym okresie życia jest to utrata obrazu idealnego, wszechmocnego rodzica, który ukoi nasze smutki, rozwiąże wszystkie problemy i zaspokoi wszystkie potrzeby. Uświadomienie sobie, że rodzic jest istotą wielowymiarową, a zatem posiadającą zarówno zalety, jak i wady, a także ograniczoną w swojej mocy jest jedną z pierwszych bolesnych strat, z jakimi każdy z nas musi się zmierzyć.
Stopniowa integracja doświadczeń zaspokajających i frustrujących przy jednoczesnym utrzymaniu ogólnego dobrego wyobrażenia o rodzicu jest wielkim osiągnięciem rozwojowym, warunkiem przejścia do następnego etapu. Można powiedzieć, że jest to nasza pierwsza utrata złudzeń. Szczęśliwie lub nie, ten wyidealizowany obraz drugiej osoby powraca w stanach zakochania, gdy widzimy innych oczami naszych pragnień. Niestety, prędzej czy później wizerunek ten nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością i pojawia się w nas rozczarowanie. Łagodzi je fakt przywiązania do drugiej osoby, wdzięczności za to, co otrzymaliśmy. Jeśli umiemy wytrzymać to pierwsze rozczarowanie, nie porzucimy od razu obiektu zakochania szukając następnego i następnego, bardziej idealnego. W zamian zyskujemy poczucie bycia akceptowanym takimi, jakimi jesteśmy.
W kolejnych etapach życia mierzymy się z innymi naturalnymi utratami. Koniec dzieciństwa to utrata przywilejów, pewnych praw, beztroski. Przejście z wieku nastoletniego do dorosłości wiąże się z końcem pewnej sowbody, a przyjęciem na siebie zobowiazań zawodowych i rodzinnych, często przeżywanych jako dotkliwe ograniczenie wolności. Kolejne etapy przynoszą utratę sprawności, urody, majątku, być może roli zawodowej, przez którą dotąd definiowaliśmy naszą tożsamość. Zaburzenia adaptacyjne, jakże często spotykane w gabinetach psychologicznych są wyrazem trudności psychicznych w przystosowaniu się do nowej, zmienionej sytuacji.
Strata jest szczególnie trudna, gdy dotyczy czegoś o szczególnym znaczeniu emocjonalnym, czegoś wokół czego koncentrujemy swoje życie, wierzymy, że należy się nam i będzie trwało wiecznie, tak, że staje się podstawą lub/i warunkiem naszego szczęścia. Najczęściej jest to związek, zdrowie, praca.
Jak sobie radzić? Często pierwszym odruchem jest wściekłość, chęć niszczenia. Innym razem rozpacz, niedowierzanie, reagowanie poczuciem winy, reakcje depresyjne. Nierzadko towarzyszy temu utrata poczucia bezpieczeństwa, sensu życia. Bez względu na to, jakiego rodzaju trudne uczucia nas ogarniają, często stosowanym mechanizmem obronnym jest zagłuszanie bólu: alkoholem, pracą, wdawaniem się w romanse. Działanie to jednak przynosi ulgę tylko na chwilę, stwarza ryzyko popadnięcia w uzależnienie, a przy "pocieszaniu się" przelotnymi znajomościami – poranienia po drodze innych oraz samego siebie. Zaprzeczane uczucia nie znikną, z całą mocą ujawnią się w chwili słabości.
Czy zatem na straty można lub wręcz należy się uodparniać? Co, jeśli jest to już kolejna utrata pracy, związku, planów i marzeń? Doświadczenie pokazuje, że za każdym razem boli prawie tak samo. Jednak obronne nie przywiązywanie się do nikogo i do niczego okrada nas z potencjału, jest nienaturalne.
W każdym wypadku należy dać sobie czas.Wycofanie uczuć zainwestowanych w obiekt to proces, który musi potrwać. Pozwólmy trudnym uczuciom dojść do głosu, poprzerywajmy je, aż się wysycą. Jednak pielęgnowanie w sobie poczucia krzywdy zubaża nas wewnętrznie. Sprawia, ze tkwimy w przeszłości, nie pozwala na wspominane wcześniej wycofanie energii i skierowanie jej na nowe cele, idee, obiekty.
Warto otoczyć się życzliwymi ludźmi, aby mieć poczucie, że dobro nie zniknęło z naszego świata. Zadbać o własną, podkopaną samoocenę. Poświęcić czas na refleksję. Nie obwinianie się, ale wyciągnięcie wniosków na przyszłość.
To co trudne, często okazuje się być rozwojowe. Każdy koniec to początek nowej szansy.
Dzisiejszy artykuł napisała moja dobra znajoma Monika Norko, psycholog i psychoterapeutka prowadząca na co dzień własny gabinet oraz pracująca w poradni zdrowia psychicznego.